Wyobraźmy sobie, że na ogromnym, słynnym już ekranie LED znajdującym się na Time Square przestaje być wyświetlana reklama znanego słodzonego napoju. Natychmiast zamieni się on w pustą, czarną, mało atrakcyjną przestrzeń. Również największe na świecie ściany zbudowane z ekranów OLED w dubajskim Akwarium czy na lotnisku w Seulu pozbawione treści staną się tylko olbrzymimi powierzchniami odbijającymi światło.
Goście ekspozycji muzealnej na przylądku Canaveral na Florydzie patrzący na statek kosmiczny bez pracującego tam systemu immersyjnego będą musieli wyobrazić sobie, jaki dźwięk towarzyszył jego startowi, a bez treści, na wystawach: „Tutankhamun – The Immersive Exhibition”, „Van Gogh Experience”, „Immersive Monet & The Impressionists” czy „Kaplica Sykstyńska” pozostaną tylko niczym niewypełnione puste ściany…
Jak bardzo zaawansowany nie byłby system AV i chociaż zastosowane zostałyby w nim najnowsze, najlepsze i najbardziej wyjątkowe rozwiązania i urządzenia, bez odpowiednich treści będzie on tylko wystawą sprzętu.
Tylko w połączeniu z właściwym contentem, dostępna dzisiaj technologia ma szansę zabłysnąć, a prawdziwą siłą każdej instalacji są prezentowane treści i to one decydują o jej powodzeniu.
Świetnym tego przykładem jest Sala immersyjna w Bieszczadzkim Centrum Dziedzictwa Kulturowego. To przestrzeń, która w pełni została wykreowana właśnie poprzez content.
Przyglądaliśmy się już w numerze majowym rozwiązaniom sprzętowym zainstalowanym w tym miejscu. Teraz postanowiliśmy się spotkać z twórcami treści, aby porozmawiać o kulisach ich powstawania, wymaganiach całego projektu i w szerokim kontekście również o tym, czego od tworzonego contentu oczekują dzisiaj zamawiający i jakie są najważniejsze trendy technologiczne.
Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, jak olbrzymią rolę w instalacjach multimedialnych odgrywają właściwe, dobrze przygotowane treści. Co więcej, integratorzy wkładają bardzo wiele wysiłku, aby same urządzenia w muzeach, centrach nauki czy przestrzeniach immersyjnych pozostawały niewidoczne, a sami odwiedzający mieli wrażenie, że patrzą tylko na wyświetlane multimedialne obrazy, a pomiędzy nimi a ich oczami nic się nie znajduje.
Te nowoczesne środki wyrazu w ogromny sposób zmieniły to, jak dzisiaj wyglądają przestrzenie kultury czy nauki. Ciągły rozwój technologiczny i poszukiwanie przez ich twórców nowych dróg i możliwości sprawił, że od zamkniętych w gablotach eksponatów czy pojedynczych ekranów, pełniących raczej rolę infokiosków, dzisiaj przeszliśmy do w pełni immersyjnych przestrzeni, które angażują ich gości, pozwalają na interakcję i równocześnie w znacznie ciekawszy sposób przekazując zagadnienia, którym są poświęcone.
W połączeniu z najnowszymi narzędziami do efektywnego storytellingu jak AI, VR czy AR, instalacje multimedialne dzisiaj, znów, pod warunkiem oczywiście, że ich częścią jest odpowiedni content, są w stanie naprawdę w sugestywny sposób przenieść widza w zupełnie inne miejsce i wywołać u niego całą paletę emocji.
Znakomitym przykładem miejsca wykorzystującego w pełni potencjał nowych technologii połączonych ze znakomitymi treściami, ale także wirtualną rzeczywistością, immersyjnym dźwiękiem, jest Sala immersyjna w Bieszczadzkim Centrum Dziedzictwa Kulturowego.
O kulisach tworzenia contentu dla tej przestrzeni, wyzwaniach całego projektu i samej koncepcji tego miejsca w odniesieniu do prezentowanych tutaj treści, specjalnie dla magazynu „AVIntegracje” opowiadali: reprezentująca integratora, firmę Group AV, Agata Sitko Sitko, producent contentu Adam Fąfara, twórca materiału wideo Bartłomiej Szlachcic ze studia Odaibe visuals i kompozytor muzyki i twórca efektów dźwiękowych Paweł Galecki, znany również jako Pablo Frizzi, filar projektu Children of The Vortex.
Łukasz Kornafel, „AVIntegracje”: Bazując na Waszych doświadczeniach wyniesionych z realizacji projektów w ostatnich latach, jak wygląda dzisiaj świadomość klientów, zamawiających i inwestorów? Czy zazwyczaj dają Wam oni pustą przestrzeń i wolną rękę w jej wypełnieniu, czy jednak przychodzą oni do was z konkretnymi wymaganiami funkcjonalnymi czy estetycznymi, które trzeba przekuć w konkretne rozwiązania audiowizualne?
Adam Fąfara: Ze względu na samą specyfikę postępowań o udzielenie zamówienia publicznego, projekty te są realizowane zasadniczo w dwóch trybach. Albo jest to formuła zaprojektuj wybuduj w ramach której mamy większą lub bardziej ograniczoną swobodę tworzenia i staramy się jak najlepiej odpowiedzieć na postawione przed nami wymagania i sprostać oczekiwaniom zamawiającego. Jeżeli chodzi o Bieszczadzkie Centrum Dziedzictwa Kulturowego, które stało się przyczynkiem do naszej rozmowy, mieliśmy tutaj do czynienia z bardzo otwartym inwestorem. Obdarzył on olbrzymim zaufaniem cały zespół wykonawczy, za sprawą którego powstała realizacja, która pokazuje jakie zalety przynosi oddanie projektu w ręce artystów i wizjonerów i brak przesadnego ingerowania w ich pracę.
Oczywiście realizujemy również takie projekty, w których mamy już przygotowany przez klienta wstępny opis, wraz ze scenariuszem i głównymi założeniami. W takiej sytuacji staramy się w warstwie kreatywnej, na bazie przygotowanych wytycznych stworzyć najlepszy efekt końcowy.
Bierzemy także pod uwagę, czy instalacja ma zarabiać na siebie, czy będzie ona non profit i tym samym staramy się dobierać takie rozwiązania, które najlepiej spełnią właśnie to kryterium celowości, tak aby najlepiej odpowiadała ona na potrzeby lokalnej społeczności czy gospodarki.
Bartłomiej Szlachcic: W przypadku mojej pracy dominujące znaczenie ma to, kto jest bezpośrednim zamawiającym. Może być to na przykład agencja reklamowa, która sama sprzedaje pomysł klientowi i ma zatrudnionych dyrektorów kreatywnych czy autorów scenariusza, którzy wymyślili kompletny pomysł, a moim zadaniem jest tylko jego realizacja w jak najlepszy sposób. Oczywiście nawet w takim wypadku, jak najbardziej mam pewne pole do działania, ale mam bardzo ściśle nakreślony projekt i muszę wtedy trzymać się w ryzach czyjej wizji.
Zupełnie inna sytuacja jest w realizacjach, w których sam tworzę scenariusz, tak jak miało to miejsce w przypadku Bieszczadzkiej inwestycji. Tutaj tylko bardzo wstępnie były określone założenia i trzeba było przekuć je w konkretną wizję.
Bardzo istotne jest również stworzenie bardzo dokładnego scenariusza, w którym w precyzyjny sposób opisane będą wszystkie kluczowe dla materiału momenty i w istocie każda minuta prezentowanych treści.
Agata Sitko: Ja bym podsumowała w taki sposób, że klient obdarzył nas tutaj dużym zaufaniem. Doświadczenie całego zespołu oraz nasze dotychczasowe realizacje spowodowały, że klient postanowił powierzyć nam realizację projektu i dać nam wolną rękę. Tutaj warto wspomnieć o jeszcze jednym, bardzo ważnym ogniwie realizacji całego projektu, a więc architekcie Dominiku Budynie, który od początku wytyczał całą drogę, jeśli chodzi o sposób realizacji. Czasami może to być również pewnym wyzwaniem, bo wchodząc do wcześniej zaprojektowanej przestrzeni z jej określonym układem czy wręcz ze znajdującymi się już tam konkretnymi rozwiązaniami technicznymi, trudno jest zazwyczaj wejść w tok myślenia twórców całej koncepcji.
Adam Fąfara: Warto tutaj powiedzieć, że to doświadczenie kreuje liderów rynku, którzy cieszą się zaufaniem klientów i którym powierzana jest realizacja projektów. Gdy mówimy natomiast o wyglądzie danej przestrzeni i wyposażeniu jej w konkretne rozwiązania, trzeba powiedzieć, że ta specyfika realizacji projektów często weryfikuje przyjęte założenia scenariuszowe. Tak naprawdę cały dobór rozwiązań sprzętowych powinien odbyć się dopiero, gdy cały artystyczny etap realizacji projektu zostanie zakończony, a często jest tak, że musimy operować w pewnej zamkniętej ramie rozwiązań sprzętowych, co przekłada się na konieczność pewnej, elastycznej modyfikacji przyjętych założeń. To oczywiście może przynieść zarówno pozytywny, jak i negatywny wpływ na projekt, ale na pewno jest czynnikiem stresogennym (śmiech).
Agata Sitko: Myślę, że nie lada wyzwaniem wszystkich realizacji jest swego rodzaju dwoistość każdego projektu. Z jednej strony mamy tę warstwę kreacyjną, artystyczną, a z drugiej strony jest technologia, której możliwości trzeba zrozumieć i w odpowiedni sposób wykorzystać. Trzeba zrozumieć platformę, którą mamy. Jest takie słynne powiedzenie „Content is King!”. Moim zdaniem prawdziwą sztuką jest taki dobór technologii i takie jej użycie, aby była ona niewidoczna w całym przedsięwzięciu.
Zwiedzający, zanurzając się w przestrzeni multimedialnej, powinni patrzeć na obrazy, słyszeć muzykę, a nie podziwiać sprzęt. Same urządzenia są po to, aby przekazywały te treści. Co więcej, chodzi o to, aby nieco uduchowić przy pomocy contentu tę część technologiczną.
Bardzo istotnym czynnikiem w przypadku realizacji tego projektu, jak i każdego innego, był ciągły kontakt pomiędzy twórcami contentu i specjalistami AV oraz odpowiednia koordynacja jako jednej całości.
Adam Fąfara: Ja chciałbym też dodać, że słowem klucz w realizacji tego typu projektu są „emocje”. Już na samym początku tworzenia takiego opracowania dla danej inwestycji niezwykle istotne jest bardzo jasne i precyzyjne określenie, jaki zestaw emocji chcemy wywołać u widza.
Tworząc instalacje np. dla muzeów czy centrów nauki, zazwyczaj zadana przestrzeń i znajdujące się w niej wyposażenie są „ubierane” w rozwiązania multimedialne. W przypadku pomieszczeń immersyjnych, twórcy otrzymują do dyspozycji puste płótno, które może być w pełni zagospodarowane.
Bartłomiej Szlachcic: Czułem się tak, jakbym dostał tutaj do dyspozycji statek kosmiczny. Faktycznie, przede mną było kompletnie wyposażone, ale w pełni puste płótno.
Jak wyglądało budowanie zespołu mającego pracować nad materiałami dla Bieszczadzkiego Centrum?
Muszę powiedzieć, że znalezienie odpowiednich osób do pracy przy takim projekcie jest bardzo trudnym zadaniem. Gdy zaczynamy opowiadać, jakie są wymagania techniczne danej realizacji, ile różnych materiałów trzeba przygotować, przy pomocy ilu wyjść będą one wyświetlane, na jaki różnych nośnikach i w dodatku, że również muszą być one zsynchronizowane co do klatki, to praktycznie większość artystów odpada. Nikt nie chce brać na siebie tak skomplikowanego projektu.
Często kończy się to tym, że od poszczególnych twórców biorę pojedyncze materiały i wszystkie sekwencje scen muszę komponować już sam. Trudno wyszkolić całkowicie nowy zespół, a w dodatku biorąc pod uwagę, że każdy projekt jest inny, to musielibyśmy szkolić artystów dla potrzeb każdego, kolejnego przedsięwzięcia.
Mnie było o tyle łatwiej, że kilka lat temu tworzyłem content dla dużej sali immersyjnej w Kanadzie i wiedziałem ile czasu i pracy trzeba włożyć, aby zrealizować taki projekt.
Chciałbym poruszyć wątek dźwięku i muzyki w Sali immersyjnej w Ustrzykach. Jakie możliwości daje dostępna dzisiaj technologia i jak wygląda przygotowanie contentu w warstwie dźwiękowej dla potrzeb takich realizacji?
Paweł Galecki: Jednym z największych wyzwań tego projektu był z całą pewnością wielokanałowy system dźwiękowy, który musiał zostać zasilony odpowiednimi materiałami. Również wiele obiektów w samej wyświetlanej animacji było ruchomych i większości z nich towarzyszy również dźwięk. Cała zabawa polegała na tym, aby dźwięk podążał za pewnymi elementami obrazu. Dobrym tego przykładem jest chociażby fruwający w przestrzeni kosmicznej wąż czy biegnące przez las dziki itp.
Jak rozumiem, te dźwięki można zapewne podzielić na dwie grupy. Na dźwięki rejestrowane w otaczającym nas świecie i abstrakcyjne odgłosy tworzone od zera?
Sam proces był bardzo interesujący. Pracując nad dźwiękiem i tworząc zarówno elementy, które znamy z natury, jak i te bardziej abstrakcyjne, nie miałem gotowej animacji. Miałem zarys, pewien scenariusz, pojedyncze kadry i na bieżąco pracowaliśmy z Bartkiem nad udźwiękawianiem poszczególnych kilkuminutowych fragmentów.
Oczywiście bardzo ważne było dla mnie, aby pracując na fragmentach, zachować pewną spójność zarówno pod kątem samych treści, jak i brzmienia. Jeżeli chodzi o pracę nad poszczególnymi odgłosami, korzystałem z wielu różnych technik: gotowych sampli z różnych baz, które modyfikowałem w zależności od potrzeb, sam również nagrywałem różne dźwięki w studiu i warunkach naturalnych. Bardzo dużym i ważnym wątkiem jest również praca z lektorami, której efektem jest część prezentacji poświęcona różnorodnym językom, którymi na przestrzeni dziejów posługiwali się mieszkańcy tych ziem.
Nie lada wyzwaniem było zmiksowanie tych naturalnych, równoczesnych rozmów w wielu różnych językach, w taki sposób, aby nie była to kakofonia i aby one nie przytłaczały. Naszym zadaniem było wykreowanie sytuacji, w której widzowie będą mieli wrażenie, że faktycznie w sali znajdują się jakieś osoby, toczące między sobą casualowe rozmowy.
Korzystaliśmy również z fragmentów pochodzących z oryginalnych filmowych ścieżek dźwiękowych, które charakteryzowały się dużą dysproporcją, jeżeli chodzi o jakość, względem materiałów tworzonych od zera dla potrzeb tego konkretnego projektu. Mowa tutaj np. o fragmencie poświęconym Zaporze na Jeziorze Solińskim, który połączyliśmy z odgłosami chlupoczącej wody, to również było pewnym wyzwaniem.
Szczególnym wyzwaniem, ale i wyjątkową satysfakcją był również ostatni utwór w całym spektaklu. Pracowaliśmy z materiałem tradycyjnej pieśni Bojkowskiej. W tym utworze pojawiają się, tak się złożyło, dwie Katarzyny. Pierwsza z nich, Katarzyna Pakowska, to bardzo zdolna wokalistka i ona nagrała wokale, a druga, Katarzyna Horwat, to niezwykle utalentowana instrumentalistka grająca na bieszczadzkich cymbałach, które stworzył dla niej miejscowy lutnik. To, że udało się wtłoczyć do tej muzyki żywe instrumenty bardzo dużo wniosło i tym samym udało mi się zachować stylistykę i uniknąć sytuacji, w której muzyka będzie zbyt nowoczesna i odklejona od reszty spektaklu.
Efekty i odtwarzany głos to jedno, ale piętnastominutowemu materiałowi prezentowanemu w Bieszczadzkim Centrum Dziedzictwa Kulturowego towarzyszy również wiele zarejestrowanej muzyki.
Tak, jeżeli chodzi o tworzenie muzyki, pracowałem głównie z elektronicznymi instrumentami. Zarówno sprzętowymi, jak i programowymi syntezatorami. Bardzo, bardzo przydał mi się syntezator Omnisphere Spectrasonics, który pozwala na niezwykle szybką pracę i przekuwanie pomysłu w gotowy materiał dźwiękowy, który nie wymaga już żadnej dodatkowej obróbki i jest gotowy do użycia.
Znajdujący się w Bieszczadzkim Centrum system immersyjny jest z jednej strony narzędziem, które na etapie tworzenia wystawy wymaga poświęcenia mu nieco większej uwagi i pewnych nakładów pracy, wynikających chociażby z umieszczenia wszystkich wirtualnych źródeł dźwięku w odpowiednich pozycjach czy wprowadzenia ich ruchu, z drugiej jednak strony, trudno wyobrazić sobie dzisiaj sugestywną instalację immersyjną bez odpowiedniego wielokanałowego dźwięku.
Agata Sitko: Mieliśmy świetne rozwiązanie, jeżeli chodzi o wielokanałowy, immersyjny system dźwiękowy. Pomimo tego, że muzyka była specjalnie przygotowana, to jednak dużym wyzwaniem i nie lada trudnością było to, że całe pomieszczenie nie było zaadaptowane pod względem akustyki.
Była to przeogromna trudność również dla twórcy. Przygotowując całą muzyką i efekty, musiał on działać w taki sposób, aby przygotowany materiał w odpowiedni sposób zabrzmiał właśnie w tym, konkretnym pomieszczeniu.
Jak wyglądało późniejsze połączenie materiałów wideo, muzyki i efektów? Czy wszystkie treści są odtwarzane z tego samego miejsca?
Paweł Galecki: Za muzykę i efekty odpowiadają odtwarzacze systemu TiMax i są one zsynchronizowane z materiałem wideo odtwarzanym przez media serwery Green Hippo. Pamiętam, że prawdziwie mrówczą pracą było zsynchronizowanie wszystkich tych efektów i stworzenie dla nich odpowiednich ścieżek ruchu w naszej przestrzeni.
Bartłomiej Szlachcic: Pamiętam, że gdy zaczynaliśmy pracować nad dźwiękami i muzyką, która miała towarzyszyć przygotowanym materiałom wideo, stworzyłem taką playlistę na platformie Spotify, w której zgromadziłem pewne inspiracje, które miały stać się swego rodzaju punktem wyjścia. Był tam np. Tom Waits, który znakomicie pasował do sekwencji poświęconej nafcie. Ale także inspirowaliśmy się również polskim, eksperymentalnym folkiem, ale także inspirowaliśmy się również soundtrackiem z filmu „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsese. Jest tam taka mocna, rockowa gitara, która wprowadziła też ciekawy klimat i element zaskoczenia.
Ten wątek playlisty z inspiracjami prowadzi do jeszcze innego, bardzo interesującego. Czy klienci, zlecając realizację danego projektu, dają Wam pewną bazę pomysłów, referencji, swego rodzaju moodboard, czy jednak przede wszystkim zależy im na tym, aby ich projekt był tak bardzo unikatowy jak to tylko możliwe i nie można było doszukać się w nim elementów, które już gdzieś, kiedyś wcześniej można było zobaczyć?
Bartłomiej Szlachcic: Różnie to bywa. Czasami dostajemy mnóstwo referencji, pomysłów. Czasami wręcz gdy patrzymy, w jakiego rodzaju rozwiązanie techniczne ktoś zainwestował, od razu widać, jakie były jego inspiracje i co widział w przeszłości. Myślę, że zdecydowanie lepszą dla nas, twórców jest sytuacja, w której mamy carte blanche, klient nam ufa i mówi: „Zaproponujcie coś, zaskoczcie mnie”.
Adam Fąfara: Z jednej strony klienci chcieliby, aby ich projekt był wyjątkowy, ale z drugiej jednak strony ogromny wpływ na końcowy efekt mają pokazywane nam inspiracje. Gdy rozmawiałem z jednym z twórców w przeszłości, powiedział mi on, że miarą sukcesu danej realizacji jest: „70% tego, co już w przeszłości widzieli nasi odbiorcy i 30% zupełnie nowych, elementów, które widzą po raz pierwszy na oczy”. To sprawia, że widz czuje się dobrze, bezpiecznie, łatwiej przyswaja prezentowane treści.
Na rynku mamy dzisiaj dwie flagowe technologie do wyświetlania obrazu, a więc projekcję i ekrany LED. Co więcej, obydwie zostały zastosowane właśnie w Sali immersyjnej w Ustrzykach. Jakie są, Waszym zdaniem, ich zalety i wady oraz jakie możliwości daje każe z tych rozwiązań?
Bartłomiej Szlachcic: Muszę przyznać, że jeżeli chodzi o obraz, to właśnie połączenie ekranów LED-owych i projekcji było największym wyzwaniem. Każdy z tych nośników oferuje zupełnie inny rodzaj wyświetlanego obrazu. Mamy zupełnie inne kontrasty, moc, jasność, kolory i co więcej każda z technologii inaczej wpływa na pomieszczenie i na aurę, którą tworzy. Wystarczy powiedzieć tylko, że ekrany LED zainstalowane w sali świecą tylko na kilka procent swojej mocy. W przeszłości zawsze myślałem o wszystkich zainstalowanych w pomieszczeniu rozwiązaniach do wyświetlania obrazu jako o jednej całości. Uważałem, że zawsze muszą na raz „grać” wszystkie urządzenia. Jednak w przypadku tej instalacji, wspólnie z integratorem, doszliśmy do wniosku, że znacznie lepiej sprawdzi się okresowe wygaszanie niektórych części całego systemu, tak aby zrobić odpowiednią przestrzeń dla widza. Są momenty, w których świeci tylko LED, ale są też takie sekwencje, w których głos dominujący ma obraz wyświetlany przy pomocy projektorów.
Nie lada wyzwaniem było także dopasowanie kolorystyczne wszystkich wyświetlanych materiałów, musieliśmy tak operować korekcją barwną, aby materiały, niezależnie od tego, na jakim nośniku są wyświetlane, tworzyły jedną całość.
Agata Sitko: Taka konfiguracja całego systemu bazująca zarówno na ekranach LED, jak i na projekcji wzięła się też z podstawowego problemu, a więc budżetu. Jak wiadomo, nieco inaczej wyglądają koszty zakupu projektorów, a inaczej koszty zakupu dobrej jakości ekranów diodowych.
Z drugiej strony gdybyśmy chcieli wyświetlić obraz na cylindrycznym ekranie znajdującym się w centralnym punkcie sali czy na suficie przy pomocy projektorów, to wygenerowałoby to wiele kolejnych problemów technologicznych. Dlatego szukaliśmy rozwiązania, które najlepiej się sprawdzi w danej roli.
Instalacja w Ustrzykach udowadnia, że chociaż jest to pewne wyzwanie, da się w ramach jednego systemu łączyć różne technologie do wyświetlania obraz, ale daje to dużą naukę na przyszłość.
W przeszłości tworząc content dla potrzeb dużych, rozbudowanych instalacji multimedialnych, podstawowymi narzędziami twórców były takie programy jak: Blender, Cinema 4D, Autodesk Maya itp. Jak zmieniła się wWsza praca, od czasu, gdy na rynku profesjonalnych instalacji AV zaczął być wykorzystywany silnik Unreal?
Bartłomiej Szlachcic: Silnik Unreal bardzo nam pomógł, jeżeli chodzi o czas produkcji, myślę, że gdyby nie to środowisko, wyprodukowanie wszystkich materiałów w czasie, jakim dysponowaliśmy, byłoby po prostu niemożliwe. Mam tutaj na myśli narzędzia, które mamy do dyspozycji, a przede wszystkim technologię wirtualnej produkcji, z której korzystaliśmy w bardzo dużym stopniu. Mieliśmy wirtualny model pomieszczenia, ze wszystkimi ścianami, dzięki czemu mogłem przesuwać materiały po naszej przestrzeni i na bieżąco monitorować, jaki będzie całościowy efekt końcowy.
Wszystkie gotowe materiały poddawaliśmy jeszcze edycji w programie DaVinci Resolve, który pozwolił nam zrobić zaawansowany color grading, ale także umożliwił stworzenie materiałów poglądowych, dzięki którym mogliśmy zobaczyć, w jaki sposób każdy z elementów zostanie wyświetlony na poszczególnych ścianach oraz które pomogły nam w komunikacji pomiędzy poszczególnymi twórcami zaangażowanymi w projekt.
Trudno byłoby zrealizować całą ekspozycję i wyświetlić przygotowany wcześniej content bez odpowiednich maszyn. Mowa tutaj nie tylko o wielkości plików czy rozdzielczościach, ale także o dostępnej liczbie wyjść i ich synchronizacji.
To prawda. Łącznie wszystkie przygotowane materiały dla potrzeb tej instalacji, miały rozmiar ok. 10 TB. Co więcej, nie tylko musieliśmy dostarczyć odpowiednią ilość dysków, zapewniających potrzebną przestrzeń, ale także zadbać o to, aby pracowały one sieciowo.
Jeżeli chodzi o same media serwery, muszę powiedzieć, że sam byłem mile zaskoczony, płynnością jego odtwarzania i tym, że nie ma z tym żadnych problemów. Warto tutaj dodać, że wszystkie materiały zostały przygotowane w pięćdziesięciu klatkach, co wnosiło bardzo wiele do płynności wszystkich prezentowanych treści i nawet te materiały, w wyższym klatkarzu, były odtwarzane bardzo płynnie.
Jeszcze jeżeli chodzi o media serwery, bardzo istotne jest nie tylko zapewnienie odpowiedniej liczby wyjść, ale także ich odpowiednia konfiguracja, ponieważ każde z nich różni się, w zależności od tego, przy pomocy jakiego medium wyświetlane są treści. Z produkcyjnego punktu widzenia, największym wyzwaniem jeżeli chodzi o konfigurację całego systemu odtwarzającego była znajdująca się w centralnym punkcie kolumna. Przede wszystkim ze względu na to, że ma ona zupełnie inną geometrię niż wszystkie pozostałe ekrany. Do tego oczywiście dochodzą nam wszystkie ściany, sufit, podłoga czy ekrany mgłowe. W istocie sprowadziło się to do tego, że musieliśmy stworzyć nie jedną, ale kilkanaście animacji, które w dodatku musiały być zgrane i musiały wspólnie działać.
Chociaż największym, to jednak Sala immersyjna w Centrum w Ustrzykach nie jest jedynym interesującym rozwiązaniem multimedialnym w obiekcie, pozwalającym zanurzyć się widzom w prezentowanych treściach. Wdrożony został tutaj również interesujący system VR. Jakie są jego funkcje i jak wyglądało tworzenie materiału dla jego potrzeb?
Adam Fąfara: Oczywiście punktem wyjścia było to, że VR jest bardzo ciekawym i bardzo pożądanym dzisiaj nośnikiem w tego typu przestrzeniach. Główną ideą, która przyświecała nam tworząc system łączący stół multimedialny i gogle VR, było stworzenie rozwiązania, które pozwoli gościom obiektu na zdobycie nowych doświadczeń, a więc pełne zanurzenie się w contencie, a w połączeniu ze stołem multimedialnym pozwoli na wytłumaczenie wszystkich treści prezentowanych w ramach animacji, lepsze zrozumienie symboliki czy skojarzeń, które mają w przypadku materiału wyświetlanego w Sali immersyjnej mocno impresyjny charakter. Zastosowane tutaj gogle Oculus są swego rodzaju pomostem pomiędzy sztuką a nauką i wiedzą. Zadaniem tych narzędzi jest to, aby ten prezentowany content był w pełni zrozumiany przez widzów.
Ja ten system VR testowałem na szerokim przekroju odbiorców w różnym wieku. Od moich dziewięcio- i dziesięcioletnich dzieci, przez starsze dzieciaki, aż po moich siedemdziesięcioparoletnich rodziców czy dziadków mojej żony, którzy pierwszy raz mieli na oczach taki nośnik, i muszę powiedzieć, że ich wrażenia były nieprawdopodobne. Można powiedzieć, że były to dla nich doświadczenia podobne do tych, które towarzyszyły im gdy po raz pierwszy zobaczyli telewizor!
Bartłomiej Szlachcic: Jeżeli chodzi o sam content, gogle VR prezentują w zasadzie ten sam materiał, który jest prezentowany na ekranach, ścianach i na podłodze w sali immersyjnej. Jest on tylko nieco skrócony.
Tutaj znów super narzędziem okazał się silnik Unreal. Nie musieliśmy budować wszystkiego od nowa, ale dzięki temu, że już wszystko mieliśmy gotowe w tym przestrzennym świecie, wystarczyło tylko stworzyć inną kamerę i wyprodukować cały materiał w dużo wyższej rozdzielczości. Tylko w rozdzielczości 6K mogliśmy osiągnąć w goglach zadawalającą jakość obrazu. Dzięki VR-owi, odwiedzający są w stanie jeszcze głębiej wejść we wszystkie treści i myślę, że to ogólnie jest świetne połączenie właśnie wirtualnej rzeczywistości i przestrzeni immersyjnych i wzajemne uzupełnianie się tych treści na różnych mediach.
Jak, Waszym zdaniem, będzie wyglądał rozwój materiałów tworzonych dla potrzeb takich przestrzeni jak Bieszczadzkie Centrum Dziedzictwa Kulturowego?
Agata Sitko: Według mnie, wszyscy inwestorzy poszukują czegoś nowego i takie przestrzenie są właśnie nowym narzędziem, przynoszącym nowe możliwości. Dla ich sukcesu najważniejsza jest kreatywność naszych partnerów, a więc twórców contentu.
W pewnym okresie rozwiązania VR bardzo dynamicznie się rozwijały, później ten rozwój nieco przystopował, a dzisiaj znów mam wrażenie, że pojawiły się na rynku nowe rozwiązania technologiczne, które odbudowały pozycję tej technologii. Uważam, że my, jako integratorzy odpowiedzialni za dostawę sprzętu i integracje całego systemu, tak musimy dobrać zespoły pracujące przy projektach, aby tworzyć jak najlepsze instalacje. Myślę, że są na rynku odbiorcy, którzy chcą właśnie czegoś nowego, wyjątkowego, unikatowego.
Adam Fąfara: Ja stałem się turystą multimedialnym. Zawodowo lubię się inspirować, ale również prywatnie takie instalacje immersyjne są swego rodzaju kinowym doświadczeniem. To, co jest ich niewątpliwą zaletą, to fakt, że są one w stanie znacznie lepiej zaangażować odbiorcę i w znacznie lepszy sposób opowiadać o zagadnieniach tematycznych, którym poświęcona jest dana wystawa. Tworzenie takich przestrzeni immersyjnych pozwala przenieść widzów w miejsca, do których nie mogliby się oni udać np. ze względu na dysfunkcje czy ograniczenia ruchowe. Taki multimedialny experience i taka forma doświadczania różnych historii, z całą pewnością będą miały coraz większy udział w rynku turystycznym.
Bartłomiej Szlachcic: Ja jestem zakochany w takich realizacjach immersyjnych, w takim obrazie, który otacza człowieka i jest nieskończony. Chciałbym, aby w Polsce pojawiało się coraz więcej takich instalacji, również w przestrzeniach publicznych, dostępnych dla szerokiego grona odbiorców.
W tym roku na przykład na festiwalu filmowym w Cannes po raz pierwszy była przyznawana nagroda w kategorii Immersive, a więc, jak widać, ta forma wyrazu coraz bardziej umacnia swoją pozycję w kręgach sztuki i filmu. Uważam, że jest to medium, które idealnie pasuje do naszych czasów.
Paweł Galecki: Ja chciałbym, aby odwiedzający mogli w jeszcze bardziej pogłębiony sposób wchodzić w integrację z dźwiękiem. Chciałbym, aby każdy mógł wejść w swego rodzaju „intymną relację” z prezentowanymi treściami. To byłoby naprawdę fascynujące! Byłoby znakomicie jakby „instalacja” wiedziała, że ktoś znajduje się w pomieszczeniu, że ktoś patrzy na prezentowane treści i słucha dźwięków czy muzyki, która towarzyszy pokazowi. Gdy wchodzimy do lasu, czujemy, że jesteśmy w lesie, ale i las wie, że ma gości. Byłoby znakomicie, gdyby można było to przenieść to również do multimedialnych instalacji.
Rozmawiał:
Łukasz Kornafel, „AVIntegracje”
zdjęcia:
Paweł Galecki
Bartłomiej Szlachcic, Odaibe visuals
Łukasz Kornafel, „AVIntegracje”